poniedziałek, 13 czerwca 2011

Ten dzień

Łza pod powieką zamieszkała
Drżąca i słona, gorąca cała
W objęciach powiek jeszcze bezpieczna
Gdy spod niej umknie zazna powietrza
Lecz kiedy wyschnie? Czy tego chciała?
Stać się ulotną, bez krwi i ciała?

wtorek, 19 kwietnia 2011

Szkodnikowo

Słonko świeci, wietrzyk wieje
Szkodnik mi się w gębę śmieje.
Ja tu kwiatki głaszczę, plewie,
A on czuje się jak w niebie.
Zjada wszystko tak jak leci
Zamiast kwiatków leżą śmieci L
Tu cebulka tam listeczek
wszystko trafia na ząbeczek.

Co więc zrobić myślę sobie,
Myśli różnych sto mam w głowie.

Wypuściłam psa brytana,
niech pogoni wnet gałgana.
Teraz zamiast dziur szkodnika
Mam psa – złego ogrodnika.

Tu pagórek, a tam dziurka
W dziurkę nóżką daję nurka.
Nóżka tego nie zdzierżyła
Skręciła się i obraziła.

Słonko świeci, wietrzyk wieje
Szkodnik mi się w gębę śmieje.

środa, 16 marca 2011

A wiosna coraz śmielej zagląda do ogrodu

Bransoletki

Jakoś tak po kolcowych działaniach objawiły mnie sie bransoletki. Leżakując przymusowo w łóżeczku zebrałam się wreszcie w sobie i zaczęłam tkać. Komplet klipsów z bransoletką oraz bransoletki bez kompletu. Nadal sie uczę i staram sie nie zniechęcać. Różnie z tym bywa, ale co tam - raz się żyje i bo to wiadomo jak długo jeszcze? Niech chociaż bransoletki zostaną.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Splątana


Ponieważ czułam się ostatnio nieco splątana, to supełki frywolitkowe wcale, a wcale mi nie szły. W kącie leżą i czekają na moje lepsze nastroje. Wyszłam nieco z nory żeby dać naturze szansę. Natura i owszem wykorzystała i pięknem i urodą się podzieliła. Może jeszcze nieśmiałą i nieco przydymioną szarością zimy, ale to już zawsze coś. Zresztą koleżanki ciekawe były co też w takim ogrodzie na początku lutego można znaleźć i zaskoczone były moimi odkryciami. Za to o spustoszeniu jakie sieje u mnie kret, to ja nawet nie wspomnę, bo zaraz widzę mojego małżonka jak „krwią podbiega” ilekroć na trawnik spojrzy. A w ramach, chyba umartwiania się, ogląda regularnie Maję w ogrodzie, gdzie te świerzopy i dzięcieliny, podgrzewane podjazdy i szalejący ogrodnicy.
Kiedyś to i ja oglądałam, bo ciekawe rzeczy mówili i do takich ogrodów hobbystycznych trafiali, ale teraz te fontanny marmurowe, wodotryski sterowane komputerem i samokoszące się trawniki zupełnie do mnie nie przemawiają.
Ogródek, to miejsce wielkich wyzwań i małych codziennych radości, a nie galeria kto ma więcej. Znaczy może być, że kto ma więcej do zrobienia.
Plany na ten rok mamy imponujące, tylko zastanawiam się co na to nasze kręgosłupy i inne zębem czasu nadwątlone części ciała. Póki co, jak nie snuję na czółenkach i szydełkach, to snuję plany.
I tak na pierwszy ogień ma pójść karmnik dla ptaków. Wiem wiem, czas jakby nie ten, ale jak do jesieni znów odłożę, to ptaszyny już nie będą miały stołówki, obecna chyli się mocno ku upadkowi, a przyszła jest już prawie gotowa. Zostaje jeszcze dach z wikliny utkać i będzie jak znalazł.

środa, 2 lutego 2011

Wierzcie mi - mówię Paszkot i nikogo nie obrażam

Tak tak. Paszkot to ptak i mogę spokojnie powiedzieć, że do niedawna naza tego ptaka nie obiła mi się o uszy ani jeden jedyny raz. Jak żyję - nie słyszałam. A troszkę już jednak żyję.
A Paszkot wspomniany tak właśnie wygląda i apetycik ma niezły.

To nikogo nie dziwi

Zima jest to jest zimno, i śniegu po pas i ptaki głodne. Dokarmiamy. A jakże! Do stołówki przylatują sikorki, mazurki, kosy i sójki

Chyba wreszcie rozrusznik zadziałał

Jakoś tak się złożyło, że przestałam w pewnym momencie działać. Znaczy niby troszkę, jakby tak, ale o takim prawdziwym działaniu to nie było mowy. Formy przetrwalnicze, zastrzyki, tabletki i inne takie tam. Efekt - brak działania.
Ale pojawiły się czółenka ze wszystkimi swoimi pętelkami, łezkami i pikotkami i jakby coś drgnęło.
Zakończyłam działania przy kolczykach dla średniej, wyjęczała jeszcze wisiorek. - A zrobisz mi wisiorek z tego niezamkniętego kwiatka?
Kwiatek faktycznie nie był zamknięty, bo dopiero się uczę i ktoś mi przerwał w połowie drogi i najnormalniej w świecie zapomniałam kwiatka zamknąć. - A co tam - pomyślałam sobie sięgając po pudełko z odpadkami do biżuterii. Zrobiłam kolce to może być i wisiorek. Tym samy zamknęłam temat zapowiedzianych kolczyków z bonusem, a i bransoletkę dla mamy udało mi się skończyć. Zdjęć nie mam, więc nie zamieszczę. Zamieszczę jak będę miała. Bo wygląda na to, że jednak będzie mi się chciało. Chciałoby się jeszcze troszkę słońca. A ponieważ to zupełnie niezależne od chciejstwa to zostanie na półeczce z marzeniami.
Póki co, stawiam czoła dwóm nastolatkom, które z ferii zimowych korzystają i nie wiedzieć czemu korzystają z nich głównie w mojej sypialni i to akurat w tym momencie, kiedy ja chcę z niej korzystać żeby cokolwiek podziałać. Moja postanowienie jednak jest tak silne, że jednak coś tam postaram się zrobić. Na drugi ogień idzie nauka wplatania we frywolitki koralików. Wszyscy piszą, że to takie proste, a ja jakoś nie mam śmiałości się za to zabrać. Ja pomijam już fakt, że jakoś tak ubogość koralików w składzie moich rzeczy przedziwnych też stanowi jakąś przeszkodę. Bardziej to bariera psychologiczna, ale jak ją przekroczę, to powstrzyma mnie tylko koniec nitki.

poniedziałek, 31 stycznia 2011

A tak to wychodzi


A szykują się jeszcze kolce dla mojej średniej i bransoletka dla mamy

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, to bym nie uwierzyła

Mówią, że wiara czyni cuda. I z pewnością tak właśnie jest. Ale człowiek w swej przewrotnej naturze zamiast w cuda wierzyć bezgranicznie, prawie zawsze stawia na "zdrowy" rozsądek. Ja również, zupełnie cudów się nie imając tak długo drążyłam temat, aż mi z tego tematu wyszło małe co nieco. Jakoś tak się stało, że zachwyciły mnie prace frywolitkowe razu pewnego i oczywiście oczka mi się niezdrowo zaświeciły na samą myśl, że takie śliczności można robić. Energia we mnie wstąpiła i na poszukiwanie narzędzi oraz porad wyruszyłam, a że lat to było kilka wstecz okazało się, że sprawa prosta nie jest. Prawdą jest, że w mieście ubogim w pasmanterię znalazłam w końcu taką co czółenka do frywolitek miała. Że wysiłki wszelkie czyniłam żeby wiedzę tajemną poznać chociaż w stopniu najmniejszym. To i tak sprawa nie znalazła szczęśliwego zakończenia. Cena przyrządu była zbyt wygórowana, a wiedzy tajemnej nikt nie zaposiadywał. I tak myśl złota myślą tylko została, a mnie pozostało wzdychać do cudeniek sporadycznie napotykanych.
No i zdarzyło się pewnego razu. Przy moim własnym stole, w moim własnym domu w towarzystwie mi od dziesiątków lat znanym padło słowo frywolitka.
- Ja, ja umiem - zgłosiła się na ochotnika ciotka.
- To czemu ja nic o tym nie wiem?! - oburzyłam się nie na żarty.
- Bo ja się uczę dopiero, ale jak chcesz to ja Tobie pokażę jak do mnie przyjedziesz.
I już cały wieczór zdominowany był przez robótki ręczne i opowieści o tym kto co zrobić potrafi, albo co by chciał umieć.
Oczywiście dyskusja ta była udziałem żeńskiej części towarzystwa. I o ile mój małżonek, przywykły do dziwactw moich wszelakich, znosił całą sytuację ze stoickim spokojem, to mój szwagier toczył pianę. Jak to, imieniny (bo to imieniny mojego ślubnego były)czy klub gospodyń wiejskich jest? I komu by się chciało coś tam takiego i do tego czółenkiem wyrabiać. Zgodny chór odpowiedział, że lepiej frywolitkować niźli tyłek przed telewizorem plaszczyć.
I tak oto po kilku latach niespełnionych nadziei, zabrałam się za frywolitkowanie. I być może nie są to dzieła jakieś, ale frajdę mi sprawiają okropną.