poniedziałek, 22 czerwca 2009

Wakacje

Patrzę na mojego skalniaka i szlag mnie trafia, bo ze skalniaka zrobiła się jakaś szaro-zielono-jakaś nijaka kupa (w sensie, że góra taka, a nie kupa kupa). Oczywiście ten skalniak tkwi w moich myślach od wiosny, kiedy to zakwitł przepięknie i wszelkimi barwami. I choć niedostatków wiele ma zachwycał mnie od wiosny prawie do lata (nawet przyjścia lata nie zauważyłam, tak jest siajowo). Teraz jednak muszę zebrać siły, bo środki już mama i pomiędzy jednym a dziesiątym deszczem zrobić tam porządek. Porządek ma wyglądać tak, że wywlekę z niego wszystkie kamienie i wszystkie roślinki, troszkę murarki pouskuteczniam i będę pracowicie wtykała te roślinki. Kiedyś wydawało mi się, że mam jakąś jednolitą koncepcje, która roślinka gdzie, ale pewnie skończy się na byle gdzie, byleby rosły i nie miały do towarzystwa perzu, i trawy wydmowej - fajnej, ale jeszcze gorszej od perzu i kwiatków wysokich, co ich wcale tam nie sadziłam, tylko je z tego miejsca wykopywałam i widocznie jakoś mało skutecznie, bo po trzech latach się objawiły w jakiejś oszałamiającej ilości. Zawsze mogę całą winę na krety i nornice, które w dużej ilości i z szalonym zaangażowaniem ryły przez ostatnie dwa lata moją kupę kwiatowo-kamienną, ale cóź to da? Zrobić samo się nie zrobi. Muszę jeszcze tylko małe manewry zrobić zmierzające do wydelegowania z domu większości domowników, którzy chcą jeść, pić, nosić ciuchy i robią okropny bałagan, BO MAJĄ WAKACJE.
Zacznę od średniej wysyłając na obóz – niech dziewczę popląsa sobie na zajęciach tanecznych, nad naszym wspaniałym Bałtykiem (szkoda tylko, że tak krótko). Najstarsze się samo zagospodaruje, bo właściwie to procesy zarobkowe podjęło na zmianę z rozrywką stałą, więc i tak synusia prawie nie oglądam, a jedynie spustoszenia jakie czyni wokół siebie w trakcie krótkich wizyt w domu. Najtrudniejsza sprawa jest z moim najmłodszym i najstarszym egzemplarzem. Małolata zaparła się, że ona w domu czas będzie spędzała (calusie wakacje), a najstarsza (moja mama) chora ciągle, to i na wycieczki ochoty nie ma. Będę musiała jakoś przełknąć nadmiar ludzi w domu i w zaparte dążyć do wyznaczonych celów. Człowiek powinien odpoczywać jakoś po ludzku. Wyjechać gdzieś i w ciasnym i zupełnie nieswoim pokoiku spędzać czas grając w karty, lubo kasę przepuszczać na durne niczego nie wnoszące, a jednak sprawiające radość, rozrywki. Ale niee!!!
Lepiej dążyć do doskonałości i zatyrać się na całego. Bo przecież taki mam plan wakacyjny.

Jak zostać literatą i się nie wykończyć

Coraz częściej chodzi mi po głowie pomysł, coby za pisanie się wziąć. Oczywiście najwięcej tekstów powstaje jak już mam zasypiać i zupełnie nie mam ochoty i motywacji do podnoszenia się z wyrka. A dodatkowym czynnikiem utrudniającym mi podjęcie tego zadania, jest fakt, że trzeba dysponować jakąś konkretną ilością czasu. Najlepiej – żeby cały dzień był wolny i jeszcze kawałek nocy. I tak rozpoczęłam już kilka różnych literackich fantazji i chyba jak się wreszcie zdecyduję, to powstanie cykl opowiadań od romansu do sf z pominięciem dramatu oczywiście.
Na razie jedno osiągnęłam z całą pewnością – ciągle chodzę niedospana, sfrustrowana z niemania czasu i zawalona tonami pomysłów.
Zgłaszam zatem wniosek o wydłużenie doby, ze skróceniem dnia roboczego i samoobsługującymi się mamami i potomkami.
Wniosek motywuję tym, że nie mam kiedy stworzyć potwora.