środa, 8 lipca 2009

Co my teraz zrobimy?

- Chodź do ogrodu! Zakrzyknął mój małżonek.
Wystraszyłam się nieco, bo właśnie byłam na etapie bezmyślnego pilnowania gotującego się kompotu i planowania najbliższej dziesięciolatki.
- Po co?
– Poszukamy nowej Grizeldy. Bo co zrobimy jak wróci młoda i zobaczy, że ta stara to się do użytku nie nadaje?

No właśnie – co zrobimy? – Potelepało się po mojej głowie to okropne pytanie. Porzuciłam natychmiast moje pasjonujące zajęcie i poleciałam szukać. Małżonek stał w zieleni i bezradnie się rozglądał.
- Na czym to zwykle siedzi? Zapytał.
Pomyślałam, że u nas zwykle jest teraz takie, że siedzi zdechłe w pudełku pozostawionym przez najmłodszego potwora, ale zebrałam się w sobie i określiłam rejon poszukiwań. Jeden, drugi, trzeci zagonek i nic. Ogarnęło nas już lekkie zniechęcenie, jak dojrzałam na jednej z roślin – niewielkie i mizerne zastępstwo.
- Jest! – Zakrzyknęłam – Ale jakaś taka maleńka – dodałam szybko wiedząc, że za chwile jęk zawodu usłyszę. No i stało się. Staliśmy tak oboje, gapiąc się na jakiegoś przyszłomotylego wypierda i w każdym z nas budził się wewnętrzny sprzeciw. Zabierać biedne stworzenie czy nie zabierać.
- Eee, niech podrośnie – stwierdził sprawca całego tego ogrodowego zamieszania, nagle zmieniając front. – Może jakaś dorodniejsza się znajdzie.
I sobie poszedł. W pierwszym odruchu i ja ruszyłam w kierunku domu, ale moja chora wyobraźnia natychmiast podsunęła mi straszny widok Minigrizeldy rozrywanej przez dziób i szpony zjadacza owadów. - Zabieramy - orzekłam i poleciałam po słoiczek i łopatkę. – A co z tym zrobimy? – zapytał smętnym głosem mój ślubny, pokazując pojemnik z Grizeldą numer 1.
Decyzja mogła być tylko jedna. Kosz! zanim jednak pojemnik znalazł się w koszu zaobserwowałam, że z naszą denatką w pojemniku przebywa jeszcze jeden osobnik.
* * * *
- Może to skorek był przyczyną zejścia Grizeldy? – temat zdominował rodzinne rozważania i nawet posiłek wieczorny zwany popularnie kolacją tego nie zmienił. Nowa Grizelda siedziała w słoiku z koprem posadzonym w garstkę ziemi przyniesionej z ogrodu i wyczyniała jakieś dziwne sztuki. Przyciągała tym samym mój wzrok i myśli, bo zastanawiał się ciągle jak wyjaśnić niewielkie rozmiary stwora i jak nie doprowadzić, go do zejścia.
- Skorek? – Zdziwił się mój syn. – A co to jest skorek?
- To inaczej szczypawica prosta – odparłam – Czego Was teraz uczą w tych szkołach.
- Widziałem takie krótkie szczypawice na bramce.
- Co znaczy krótkie? – zainteresowałam się gwałtownie.
- No były krótkie i też miały ząbki na tyłku i grały.
Przełknęłam te dziwne opisy wraz z kawałkiem posiłku, przetworzyłam to w jakąś logiczną całość i wyszło mi, że...
- świerszcze widziałeś. – Może to i świerszcze – Zupełnie zignorował temat mój syn. Na to wszedł do kuchni mój małżonek i zaraz postanowiłam przeprowadzić test prosty.
- Co to za owad? Krótsze od szczypawicy, ma ząbki na tyłku i gra? – sekunda wysiłku na twarzy i odpowiedź, pytanie dodatkowe – Ząbki na tyłku? – I pada odpowiedź– Świerszcz.
Z jednej strony ręce mi opadły, że tak właśnie można opisać świerszcza, a z drugiej strony to ciekawe jakie spojrzenie na rzeczywistość mają mężczyźni, gdybym kazała „blondynce” opisać świerszcza, to pewnie byłby to zielony pasikonik we fraku, zasuwający serenady na skrzypeczkach.
* * * *
A Minigrizelda nadal dycha.