Kiedy byłam małą dziewczynką, taką czteroletnią, mama zabrał nas (mnie i mojego brata) w swoje rodzinne strony na zapadłą wieś na lubelszczyźnie. Wieś nie była jeszcze zelektryfikowana, a o dotarciu na nią jakimś transportem publicznym jeszcze przez wiele lat było tylko marzeniem. Pozostawały więc tylko nogi, albo jakiś szczęśliwy traf, w postaci jakiegoś gospodarza jadącego wozem konnym. Niestety my nie mieliśmy takiego szczęścia i przez pola przedzieraliśmy się do domu babci. Szliśmy sobie gęsiego po miedzach (miedza – granica pomiędzy polami, niezaorany pas zieleni), a ja co kilka kroków „wypadałam z toru” i nóżki mi się obsuwały. Zdaje się, że moja cierpliwość w pewnym momencie się wyczerpała, bo zaczęłam narzekać. – Mamuś, ale u tej babci są ksiwe chodniki.
I właściwie tylko ten tekst wypominany mi często i gęsto doprowadził nas jakoś na miejsce. A lekko nie było. W domu babci byłam jeszcze dwa razy jako dziecko i pamiętam, podwóreczko ogrodzone chruścianym płotem, na którym stała chata z bali pokryta regularną strzechą, piec (jedyny w chacie), klepisko zamiast podłogi i izba z łóżkiem pokrytym piernatami (poduszki i kołdry ułożone w stos) i piękną skrzynię drewnianą, i jak się kosą „robi” i buraki przerywa. I babcię też pamiętam. Tylko krzywych chodników nie pamiętam.
I właściwie tylko ten tekst wypominany mi często i gęsto doprowadził nas jakoś na miejsce. A lekko nie było. W domu babci byłam jeszcze dwa razy jako dziecko i pamiętam, podwóreczko ogrodzone chruścianym płotem, na którym stała chata z bali pokryta regularną strzechą, piec (jedyny w chacie), klepisko zamiast podłogi i izba z łóżkiem pokrytym piernatami (poduszki i kołdry ułożone w stos) i piękną skrzynię drewnianą, i jak się kosą „robi” i buraki przerywa. I babcię też pamiętam. Tylko krzywych chodników nie pamiętam.