poniedziałek, 14 września 2009

Gdy dzieciaki wybierają śmierć

Gdy wczoraj usłyszałam o tym, że kolega mojego syna targnął się (skutecznie) na własne życie byłam wstrząśnięta i wściekła. Zaczęłam wbijać moim córkom do główek, że śmierć jako proces zupełnie nieodwracalny nie stanowi rozwiązania żadnego problemu i żaden problem nie jest wart pozbawiania się możliwości tworzenia własnej historii. Poza rozpaczą i bólem bliskich niczego, dosłownie niczego ze sobą nie niesie. Nawytrząsałam się później nad pierworodnym i cały czas miałam przed oczami osoby, które odeszły chociaż tego nie chciały. Maleńki Grzesiu przegrał dwu i pół letnią walkę z rakiem. Trzy lata życia napiętnowanego bólem i obcymi miejscami, a na jego buzi zawsze gościł uśmiech. Piotrek lat 18 – kiedy ja i moje koleżanki szykowałyśmy się do wejście w pełnoletniość on musiał już liczyć się z tym, że długo nie pożyje, a jednak walczył do końca.
I pamięć o Tych wszystkich, którzy odeszli zbyt szybko: najbliżsi sercu, niezawodni przyjaciele, członkowie rodziny niech będą najlepszym dowodem na to, że na śmierć nie ma lekarstwa. I czy dopada nas zupełnie nieoczekiwanie czy dręczy chorobą czy jest zadawana ręką własną czy obcą zawsze jest jedna i już na zawsze.
Życie musimy tworzyć na każdym jego etapie, żeby mieć możliwość do zdawania egzaminów, zakładania rodzin, wychowywania dzieci i cieszenia się z tego co mamy i co możemy jeszcze mieć, by podziwiać radość bliskich, urodę świata i zmieniać go na lepsze. Nie wolno się poddawać, bo śmierć jest jedna, a życie można tworzyć na wiele sposobów.