poniedziałek, 15 marca 2010

Dzień bałwana



A raczej wieczór bałwana. Zima zła wcale nie ma zamiaru ustępować. Jeszcze rano zielony trawnik do wieczora pokrył się grubą warstwą ciężkiego, mokrego śniegu. Drzewa oblepione, uginały się pod jego ciężarem. A mnie się zebrało na wyjście do ogrodu.
- Chodź ze mną do ogrodu – poprosiłam małżonka.
Ten wiedziony pełnym zrozumieniem popukał się znacząco w czoło, ale później podniósł się z fotela.
- Idę z Tobą, bo jeszcze mi się gdzieś zgubisz.
No i poszliśmy, ja na bluzeczkę z krótkim rękawkiem naciągnęłam kawałek jakiejś kurtki, zabrałam aparat, w którym jak na złość akumulatory ledwo zipały, a karta pamięci odmówiła całkowicie współpracy. Jakoś zreanimowałam i postanowiłam łapać „uroki” zimy.
Kilka fotek i aparat wypiął się do końca. I wówczas myśl mi wpadła do głowy i zaraz z niej wypadła przez usta, że może by tak bałwana, bo śnieg idealny.
No i zabraliśmy się do tego bałwana. Chyba wprawa już nie ta, bo pierwsza próba zakończyła się katastrofą budowlaną. Z następnej wyszedł nam co prawda bałwan, ale szpetny strasznie. Dodaliśmy onemu, to i tamto. I w poczuciu dobrze spełnionego, wobec siebie, obowiązku wróciliśmy do domu. Na chwilę jedną wróciwszy do realnego świata, w którym rano odśnieżanie, bo do pracy trzeba.
I pomyśleć, że ja czas już jakiś temu pomyślałam, że święta za pasem i kury trzeba produkować.

poniedziałek, 1 marca 2010

Moje SPA

Mówią, że najlepszym i najskuteczniejszym balsamem na duszę kobiety jest odpoczynek w spa, fryzjer, kosmetyczka albo chociaż wycieczka po sklepach. Moja dusza wyraźnie domagała się jakiegoś balsamu. Dwa miesiące biegania po lekarzach sprawiły, że nie tylko dusza jakoś marnie wyglądała, ale ja cała się nadawałam do naprawy. Jakoś najbardziej konieczna okazała się wizyta u fryzjera. Umówiłam się na piątek, zebrałam w sobie i tuż po zakończonej pracy, wybrałam się na te relaksy niesamowite.
Dotarłam o umówionym czasie niecierpliwie oczekując tych atrakcji szalonych. Głowa pod wodę i już siedzę, a grzebień Pani fryzjerki dziarsko podąża po mojej zapuszczonej czuprynie. Wyartykułowałam swoje potrzeby i ze spokojem sumienia oddałam się rozmyślaniom o niebieskich migdałach. W końcu chadzałam do kobiety już od lat. Tuż obok zasiadła inna klientka. Cała w srebrnych papilotach.
No i się zaczęło.
Ona kosmiczna klientka okazała się być znajomą fryzjerki. Poczuła też silną potrzebę podzielenia się jakimiś dramatycznymi wydarzeniami. Kosmitka opowiadała o terrorze panującym w jej dzielnicy, a fryzjerka cięła. Przebrnęłyśmy przez opis sytuacji ogólnej, a fryzjerka tnie. Pojawiły się pierwsze ofiary, a ona nadal przy nożyczkach. Przy wizycie pogotowia i policji czułam się już mocno zaniepokojona. Może i dawno nie byłam u fryzjera, ale od wielu lat zdaję sobie sprawę z tego, że włosów mam ilość określoną. I nie jest ona oszałamiająca.
Piknięcie niepokoju uciszyłam jednak szybko racjonalną informacją, że w rękach fachowca się znajduję. Sprawdzonego przecież.
Opowieść kryminalna nabierała tempa – były pogróżki, skargi na policję i do prezesa spółdzielni. Upomnienia dla sprawcy i nieoczekiwany zwrot akcji w postaci rozliczeń podatkowych.
Nożyczki przestały śmigać koło moich uszu i pojawiła się suszarka i szczotka. Obie starały się niesamowicie, ale opowieść grozy zdominowała, spragnioną sensacji, duszę mojej fryzjerki i odebrały jej zdolność realnej oceny sytuacji.
A efekt?
WYGLĄDAM JAK DZIECKO Z CZWORAKÓW PO CIĘŻKIM TYFUSIE!
No i złość co mnie trzyma jeszcze do dziś.
A opowieść nie skończyła się dobrze. Bandyta nadal mieszka kole swoich ofiar. A ofiary z dumą opowiadają jak okaleczały sprawcę w oczekiwaniu na interwencję służb różnych i straszą pozostałych współlokatorów, w swojej wielkiej życzliwości wpierając im, że to tylko kwestia czasu, a i oni mogą stać się ofiarami.
A ja co zerknę w lustro, to szlag mnie trafia, chociaż chyba powinnam się cieszyć, że kobieta nie sięgnęła po maszynkę do golenia.