- Mamusiu, czy myśleliście już co dostanę w prezencie imieninowo-urodzinowym? – Zapytała moja najmniejsza, gdy wlekłam ją na lekcje do szkoły muzycznej. Spojrzała oczkami pełnymi nadziei, co nie wiedzieć czemu, mocno mnie zaniepokoiło. Do „TEGO” dnia został jeszcze... dzień. A oczywiście sprawa prezentu była pilna, a nawet super pilna.
- Nie mogę Tobie powiedzieć – Odpowiedź wcale nie była wymijająca. Wiedziałam co dziecko chce dostać w prezencie, wiedziałam też, że pomysł spotkał się z ogólnym sprzeciwem pozostałych członków rodziny i że żadna odpowiedź nie będzie dla nie satysfakcjonująca.
- Powiedz, proszę, bo może ja nie będę chciała takiego prezentu.
Kłopoty wyłaziły po prostu z każdej mijanej przez nas dziury w chodniku.
- No dobra – poddałam się troszkę – myśleliśmy o jakimś sprzęcie grającym.
- Ja nie chcę – odpowiedź była błyskawiczna, a oczy wcześniej pełne nadziei, napełniły się po brzegi łzami.
- Cholera. Czy ja zawsze muszę wychodzić na złego glinę? – myśl ta sprowokowała mnie do długiej wypowiedzi na temat odpowiedzialności jaką zostajemy obarczeni nabywając kolejnego zwierzaka. I braku takowej przy dotychczasowych działaniach i przedsięwzięciach mojej córeczki.
Burzliwa wymiana zdań zakończyła się jeszcze większymi łzami. Zapuchniętą od płaczu buzią i stwierdzeniem.
- A patyczaki żyją.
No cóż? Faktycznie żyją. Dobrze, że babcia je czasami podlewa i dostarcza im świeżego pożywienia. Ale właściwie to przykro mi się zrobiło, że nie spełnię dziecięcego marzenia. Z tymi członkami rodziny stojącymi w opozycji, to przesadziłam. Rozmawiałam już ze wszystkimi i została mi jedna jednostka oporna. Mój małżonek.
Dziecię na lekcje zostało odstawione, a ja za pisanie się wzięłam, bo miałam w tzw. międzyczasie polecieć do sklepu i wcześniej wspomniany sprzęt dla dziecka wypatrzeć, że do sklepu nie idę, bo nie ma po co.
I co my teraz zrobimy? – padło pytanie
No nie wiem. Może przemyślmy raz jeszcze sprawę zwierzola.
Wniosek ku mojemu zaskoczeniu przeszedł na ten chmiast i akcja pozyskania tez została podjęta.
A efekt? Efekt zobaczcie na zdjęciu.
- Nie mogę Tobie powiedzieć – Odpowiedź wcale nie była wymijająca. Wiedziałam co dziecko chce dostać w prezencie, wiedziałam też, że pomysł spotkał się z ogólnym sprzeciwem pozostałych członków rodziny i że żadna odpowiedź nie będzie dla nie satysfakcjonująca.
- Powiedz, proszę, bo może ja nie będę chciała takiego prezentu.
Kłopoty wyłaziły po prostu z każdej mijanej przez nas dziury w chodniku.
- No dobra – poddałam się troszkę – myśleliśmy o jakimś sprzęcie grającym.
- Ja nie chcę – odpowiedź była błyskawiczna, a oczy wcześniej pełne nadziei, napełniły się po brzegi łzami.
- Cholera. Czy ja zawsze muszę wychodzić na złego glinę? – myśl ta sprowokowała mnie do długiej wypowiedzi na temat odpowiedzialności jaką zostajemy obarczeni nabywając kolejnego zwierzaka. I braku takowej przy dotychczasowych działaniach i przedsięwzięciach mojej córeczki.
Burzliwa wymiana zdań zakończyła się jeszcze większymi łzami. Zapuchniętą od płaczu buzią i stwierdzeniem.
- A patyczaki żyją.
No cóż? Faktycznie żyją. Dobrze, że babcia je czasami podlewa i dostarcza im świeżego pożywienia. Ale właściwie to przykro mi się zrobiło, że nie spełnię dziecięcego marzenia. Z tymi członkami rodziny stojącymi w opozycji, to przesadziłam. Rozmawiałam już ze wszystkimi i została mi jedna jednostka oporna. Mój małżonek.
Dziecię na lekcje zostało odstawione, a ja za pisanie się wzięłam, bo miałam w tzw. międzyczasie polecieć do sklepu i wcześniej wspomniany sprzęt dla dziecka wypatrzeć, że do sklepu nie idę, bo nie ma po co.
I co my teraz zrobimy? – padło pytanie
No nie wiem. Może przemyślmy raz jeszcze sprawę zwierzola.
Wniosek ku mojemu zaskoczeniu przeszedł na ten chmiast i akcja pozyskania tez została podjęta.
A efekt? Efekt zobaczcie na zdjęciu.