wtorek, 2 czerwca 2009

Zmagania z technicznymi nowinkami

Mój pęd do wszelkiego rodzaju nowości technicznych był zawsze ogromy, dzięki czemu w nowej tak mocno zinformatyzowanej rzeczywistości udało mi się bez problemu odnaleźć swoje miejsce. Jednak wiele było takich przypadków, gdzie nowa rzeczywistość przerosła użytkowników starych sprawdzonych technologii. Pewnego razu odebrałam telefon od kobiety, która poszukiwała mojego brata. Była bardzo zdenerwowana, więc zaproponowałam, że może jakoś jej pomogę. Długie i zawiłe tłumaczenie, doprowadziło mnie do jedynego, słusznego zresztą, wniosku. Cały dzień pracy tej kobiety w postaci pliku tekstowego, został wysłany w przestrzeń międzyplanetarną, a ona bardzo chciałaby odzyskać ten dzień życia. Zaczęłam więc zadawać pytania podstawowe:
- Czy pracuje w aplikacji DOS-owej czy Windows-owej? (takie czasy wtedy były). Cisza. Już myślałam, że kobieta się rozłączyła, ale nie. Zaczęła chrząkać i wreszcie wydusiła – nie wiem.
Przeszłyśmy na pismo obrazkowe. – Na monitorze niebieska tabelka czy kolorowe malutkie obrazeczki? – Tabelka – wyraźnie ucieszyła się moja rozmówczyni.
Dobrze – Pamięta Pani gdzie zapisała sobie ten plik?
– Nie – znów niepewność w głosie. Oho, będą kłopoty - pomyślałam
- A nazwę Pani pamięta?
- Nie – Pani już wyraźnie rozluźniona, bo ona pewnie była święcie przekonana, że zmierza w dobrym kierunku.
- A zapisywała go Pani?
- No chyba tak – i znów konsternacja. Po dziesięciu minutach udało mi się ustalić edytor w jakim rzecz została stworzona, poznałam treść i objętość tego cuda. A na koniec dowiedziałam się również, że Pani na pytanie tego upierdliwego programu czy zapisać, najnormalniej w świecie wcisnęła N.
I pozamiatane

O ile ta sytuacja była jeszcze – powiedzmy sobie – do przyjęcia. To telefon alarmowy od mojej mamy siedzącej na dyżurze w pracy – już nie. Komunikat brzmiał następująco.
- Włożyłam dyskietkę i teraz nie mogę jej wyciągnąć.
- Trzeba nacisnąć guziczek to sama wyskoczy odpowiedziałam.
– Kiedy, ale nie wyskakuje – panikowała moja mama. – może odwrotnie ją włożyłam? Zabrakło mi jakoś wyobraźni przestrzennej do odwrotnego wkładania dyskietki do napędu.
- Jak to odwrotnie? – Opisałam dokładnie przedmiot naszych rozważań i ustaliłam z całą pewnością, że o żadnym odwrotnie mowy być nie może. Więc dlaczego nie chce wyłazić?
Mama w coraz większym stresie, a ja w coraz większym rozgorączkowaniu podróżnika odkrywcy, staram się przez telefon ustalić przyczynę takiego stanu rzeczy. Skoro nośnik włożony w dobrą stronę, to w grę wchodzi tylko jedno rozwiązanie. Inny otwór został zatkany tą cholerną dyskietką. 3 i pół cala plastiku, nie da się wtyknąć byle gdzie. Ilość opcji ograniczona. Po krótkich rozważaniach został mi tylko podstawek pod kawę czyli napęd CD. Zapakowałam do torebki więcej narzędzi i pojechałam z odsieczą. Wydłubałam z napędu tę cholerną dyskietkę i to nawet w jednym kawałku i użerając się z oporną materią cieszyłam się, że moja mama nie zapakowała tam serwisu śniadaniowego na sześć osób.

Akcja i reakcja

„Proszę pukać” wywiesiła na drzwiach swojego pokoju moja średnia w akcie desperacji. Najmłodsza poszła dalej i napisała „Jak wleziesz bez pukania to pożałujesz”. Oba napisy pojawiły się w momencie, w którym ogłosiłam, że nadszedł ten czas, w którym należy odejść od schematu przetrzymywania niedojedzonych resztek, aż do następnego wylęgu robactwa, czy zbytniej kondensacji przykrych zapachów, czas skończyć z odrabianiem lekcji na jedynym wolnym od różnego śmiecia skrawku podłogi i w związku z gwałtownie zbliżającym się latem, należy garderobę przetrzebić.
I w tym właśnie momencie zaczął się największy płacz, średnia za nic w świecie nie chciała oddać swoich ukochanych spodni, w których mieścił się tylko jeden półdupek, ale za to miały zagniecenia najmodniejsze w tym sezonie. Najmłodsza za to szczerze podeszła do zagadnienia i oświadczyła, że ona nie będzie, bo wcale nie odczuwa potrzeby. Ogłosiła jeszcze, że siostra nie ma wstępu do jej pokoju (zajmowanego tylko czasami, bo głównie demoluje pokój babci, wmawiając wszystkim dookoła, że babcia to bez niej i jej bałaganu to sobie nie wyobraża). A tak ogólnie, to słabość jakaś ją dopadła i ona po schodach biegać nie będzie i nosić tych ton książek i rzeczy trudnych do opisania. Awantura zrobiła się straszna w momencie kiedy starsza od młodszej chciała pobrać przedmioty zostawione w pokoju tej drugiej już nie wiadomo kiedy, ale potrzebne dosłownie na ten chmiast, od zaraz, już teraz i na wczoraj. Mała się zbuldoczyła, bo zakazy i nakazy wywołują w niej wewnętrzny sprzeciw poparty zewnętrznymi objawami, nawrzeszczała na siostrę i wywaliła ją z pokoju. I tutaj, cyk, i jedna kartka już jest. Wisi sobie na drzwiach i kłuje oczka siostrzyczki awanturniczki. Fakt, w tonie dosyć grzecznym, ale jednak – nakaz. Na odwet nie trzeba było długo czekać. Druga karteczka, a napis podkreślony strasznymi błyskawicami.
Poczekałam jeszcze dwa dni taki stan rzeczy i użyłam broni ostatecznej – czyli ohydnego szantażu. Poskutkowało. Porządek się zrobił, a sytuacja wróciła do normy. Tylko karteczka „Proszę pukać” została jeszcze na straży.

I kto by pomyślał, taka piękna i taka trująca


Grzeszki

Brzdęk, brzdęk, dzyń, dzyń. Stoimy pod gabinetem matematycznym i czekamy na naszego oryginalnego profesora. To brzdękanie i dzyńdzolenie, to najlepszy sygnał, że się zbliża ciągnąc po tralkach metalową sztabką przytwierdzoną do kluczy od gabinetu. Ekipa „najpilniejszych” uczniów już tupie przy samych drzwiach żeby wygrać najważniejszy wyścig dnia. To gąbkowy bieg. Najlepsza metoda na uniknięcie odpowiedzi przy tablicy. Szczęśliwy posiadacz gąbki przez calutkie 45 minut lekcji chadzał w tę i we w tę , płucząc dokładnie sto razy gąbeczkę i wycierając tablicę, zgodnie z instrukcją otrzymaną w pierwszych dniach nauki od nauczyciela. Z góóry na dóół i tak raz za razem. Pamiętam jak pewnego dnia, nasz kochany matematyk postanowił zmienić niespodziewanie model działania. Wyścig się odbył, zwycięzca pokazał całej klasie swoją zdobycz i zrobił nawet jeden kurs do łazienki. Jakież zdziwienie złapało młodziana, jak powróciwszy natknął się na totalną ciszę w klasie i czujne spojrzenia wlepione właśnie w niego.
- Ponieważ zgłosiłeś się do odpowiedzi, to cierpliwie wszyscy czekaliśmy – Błogi uśmiech na twarzy Psora i ekspresowy wytrzeszcz u ochotnika. Marnie się to dla niego skończyło. A my przeprowadziliśmy wnikliwe dochodzenie, które wykazało, że była to sytuacja precedensowa. I jak wynikało z wypowiedzi starszych uczniów świadczyła o niesamowitej sympatii jaką nas obdarzył matematyk.
Sympatia owa przekładała się na super marne wyniki w nauce jego przedmiotu, ale jak ktoś chce, to może to zinterpretować w sposób następujący – my też Jego bardzo lubiliśmy. Bo on chciał nas bardzo nauczyć, a my robiliśmy wszystko żeby się temu procesowi przeciwstawić.
Generalnie byliśmy klasą uwielbiającą tworzyć nowe trendy w szkole. Pierwsza klasa, pierwsza lekcja fizyki i komunikat Gruchy. – Na następnej lekcji dowiemy się czego nauczyliście się w waszych szkołach – Blady strach padł na wszystkich. Jak to sprawdzimy? Jak to? Z fizyki? I, choć trudno w to uwierzyć, zebraliśmy się przed TĄ lekcją fizyki, i w takim ekspresowym tempie podjęliśmy decyzję (było już widać na schodach charakterystyczną sylwetkę Gruchy) o tłumnym opuszczeniu lekcji. Jedna, jedyna osoba nie dała się przekonać o słuszności tej decyzji i została. Grucha sprawdzian, przeprowadził. Wyniki ogłosił na kolejnej lekcji i nie komentował wcale tego zdarzenia. Poczekał cierpliwie do rady pedagogicznej i wywrzeszczał się ponoć do innych nauczycieli, że pierwszy raz w jego karierze miało miejsce takie zdarzenie. Padały jakieś stwierdzenia o nadchodzących stadami kłopotach wychowawczych i jeszcze gorsze wieszczenia, bo o ile mnie pamięć nie myli, do czasu tej rady mieliśmy już na koncie dużo więcej przewinień. A później – nie wiedzieć czemu – zaczęło wśród nauczycieli krążyć przekonanie, że mam w tym swój udział.
Matematyk coś koło trzeciej klasy wygłosił słynny tekst, że w tej klasie „coś jakby drgnęło” i nie wiem czy chodziło jemu o postępy w nauce, czy może o coraz śmielsze poczynania tu i ówdzie?