Mój pęd do wszelkiego rodzaju nowości technicznych był zawsze ogromy, dzięki czemu w nowej tak mocno zinformatyzowanej rzeczywistości udało mi się bez problemu odnaleźć swoje miejsce. Jednak wiele było takich przypadków, gdzie nowa rzeczywistość przerosła użytkowników starych sprawdzonych technologii. Pewnego razu odebrałam telefon od kobiety, która poszukiwała mojego brata. Była bardzo zdenerwowana, więc zaproponowałam, że może jakoś jej pomogę. Długie i zawiłe tłumaczenie, doprowadziło mnie do jedynego, słusznego zresztą, wniosku. Cały dzień pracy tej kobiety w postaci pliku tekstowego, został wysłany w przestrzeń międzyplanetarną, a ona bardzo chciałaby odzyskać ten dzień życia. Zaczęłam więc zadawać pytania podstawowe:
- Czy pracuje w aplikacji DOS-owej czy Windows-owej? (takie czasy wtedy były). Cisza. Już myślałam, że kobieta się rozłączyła, ale nie. Zaczęła chrząkać i wreszcie wydusiła – nie wiem.
Przeszłyśmy na pismo obrazkowe. – Na monitorze niebieska tabelka czy kolorowe malutkie obrazeczki? – Tabelka – wyraźnie ucieszyła się moja rozmówczyni.
Dobrze – Pamięta Pani gdzie zapisała sobie ten plik?
– Nie – znów niepewność w głosie. Oho, będą kłopoty - pomyślałam
- A nazwę Pani pamięta?
- Nie – Pani już wyraźnie rozluźniona, bo ona pewnie była święcie przekonana, że zmierza w dobrym kierunku.
- A zapisywała go Pani?
- No chyba tak – i znów konsternacja. Po dziesięciu minutach udało mi się ustalić edytor w jakim rzecz została stworzona, poznałam treść i objętość tego cuda. A na koniec dowiedziałam się również, że Pani na pytanie tego upierdliwego programu czy zapisać, najnormalniej w świecie wcisnęła N.
I pozamiatane
O ile ta sytuacja była jeszcze – powiedzmy sobie – do przyjęcia. To telefon alarmowy od mojej mamy siedzącej na dyżurze w pracy – już nie. Komunikat brzmiał następująco.
- Włożyłam dyskietkę i teraz nie mogę jej wyciągnąć.
- Trzeba nacisnąć guziczek to sama wyskoczy odpowiedziałam.
– Kiedy, ale nie wyskakuje – panikowała moja mama. – może odwrotnie ją włożyłam? Zabrakło mi jakoś wyobraźni przestrzennej do odwrotnego wkładania dyskietki do napędu.
- Jak to odwrotnie? – Opisałam dokładnie przedmiot naszych rozważań i ustaliłam z całą pewnością, że o żadnym odwrotnie mowy być nie może. Więc dlaczego nie chce wyłazić?
Mama w coraz większym stresie, a ja w coraz większym rozgorączkowaniu podróżnika odkrywcy, staram się przez telefon ustalić przyczynę takiego stanu rzeczy. Skoro nośnik włożony w dobrą stronę, to w grę wchodzi tylko jedno rozwiązanie. Inny otwór został zatkany tą cholerną dyskietką. 3 i pół cala plastiku, nie da się wtyknąć byle gdzie. Ilość opcji ograniczona. Po krótkich rozważaniach został mi tylko podstawek pod kawę czyli napęd CD. Zapakowałam do torebki więcej narzędzi i pojechałam z odsieczą. Wydłubałam z napędu tę cholerną dyskietkę i to nawet w jednym kawałku i użerając się z oporną materią cieszyłam się, że moja mama nie zapakowała tam serwisu śniadaniowego na sześć osób.
- Czy pracuje w aplikacji DOS-owej czy Windows-owej? (takie czasy wtedy były). Cisza. Już myślałam, że kobieta się rozłączyła, ale nie. Zaczęła chrząkać i wreszcie wydusiła – nie wiem.
Przeszłyśmy na pismo obrazkowe. – Na monitorze niebieska tabelka czy kolorowe malutkie obrazeczki? – Tabelka – wyraźnie ucieszyła się moja rozmówczyni.
Dobrze – Pamięta Pani gdzie zapisała sobie ten plik?
– Nie – znów niepewność w głosie. Oho, będą kłopoty - pomyślałam
- A nazwę Pani pamięta?
- Nie – Pani już wyraźnie rozluźniona, bo ona pewnie była święcie przekonana, że zmierza w dobrym kierunku.
- A zapisywała go Pani?
- No chyba tak – i znów konsternacja. Po dziesięciu minutach udało mi się ustalić edytor w jakim rzecz została stworzona, poznałam treść i objętość tego cuda. A na koniec dowiedziałam się również, że Pani na pytanie tego upierdliwego programu czy zapisać, najnormalniej w świecie wcisnęła N.
I pozamiatane
O ile ta sytuacja była jeszcze – powiedzmy sobie – do przyjęcia. To telefon alarmowy od mojej mamy siedzącej na dyżurze w pracy – już nie. Komunikat brzmiał następująco.
- Włożyłam dyskietkę i teraz nie mogę jej wyciągnąć.
- Trzeba nacisnąć guziczek to sama wyskoczy odpowiedziałam.
– Kiedy, ale nie wyskakuje – panikowała moja mama. – może odwrotnie ją włożyłam? Zabrakło mi jakoś wyobraźni przestrzennej do odwrotnego wkładania dyskietki do napędu.
- Jak to odwrotnie? – Opisałam dokładnie przedmiot naszych rozważań i ustaliłam z całą pewnością, że o żadnym odwrotnie mowy być nie może. Więc dlaczego nie chce wyłazić?
Mama w coraz większym stresie, a ja w coraz większym rozgorączkowaniu podróżnika odkrywcy, staram się przez telefon ustalić przyczynę takiego stanu rzeczy. Skoro nośnik włożony w dobrą stronę, to w grę wchodzi tylko jedno rozwiązanie. Inny otwór został zatkany tą cholerną dyskietką. 3 i pół cala plastiku, nie da się wtyknąć byle gdzie. Ilość opcji ograniczona. Po krótkich rozważaniach został mi tylko podstawek pod kawę czyli napęd CD. Zapakowałam do torebki więcej narzędzi i pojechałam z odsieczą. Wydłubałam z napędu tę cholerną dyskietkę i to nawet w jednym kawałku i użerając się z oporną materią cieszyłam się, że moja mama nie zapakowała tam serwisu śniadaniowego na sześć osób.