wtorek, 31 marca 2009

Jak ożywić złotą rybkę

Swego czasu mój ojciec nie wyobrażał sobie domu bez zwierząt. Pierwszym krokiem były rybki. Akwarium w tych czasach było wymysłem z kosmosu i właściwie trzeba było samemu zadbać o lokum dla tych stworzeń wodnych. Była więc rama wyspawana z kątowników i troskliwie zaszklona wyposażona w dziwne urządzenia, konstrukcji przeróżnej, ale jednak najczęściej samodzielnie wykonanej. Były tam więc elektrody wywleczone z różnych nośników energii, części od młynków do kawy, rurki jakieś i jeszcze inne zadziwiające rzeczy. Byłam wtedy małą dziewczynką, ale zawsze mnie zastanawiało, że skoro są sklepy, w których można kupić rybki i pokarm dla nich, to powinny być też takie, w których sprzedają mieszkania dla tych rybek i osprzęt do nich. Ale nic bardziej mylnego, rybka owszem, w słoiku, z podziurawioną pokrywką, przyniesionym z domu , ptaszek owszem (przedmiotem handlu były głównie kanarki) ale we własnym pojemniku. Sprzedawca miał w nosie czy klient wyniesie swojego nowego pupila w eleganckiej klatce czy w kieszeni. Zapłacił to ma.
No i wracając do tych rybek. Akwaria były przedmiotem dumy mojego ojca, problem był tylko tego typu, że on wybywał z domu na dwa trzy tygodnie do pracy w terenie, a opieka nad akwariami pozostawała w naszych rękach – mamy, moich i mojego brata. Przeważnie ograniczaliśmy się do zapewniania pokarmu i sprawdzaniu czy temperatura jest odpowiednia, bo samoróbne grzałki miały tendencję do nawalania. Któregoś dnia po powrocie ze szkoły stwierdziliśmy z bratem, że jedna rybka (nazwijmy ją złotą) pływa do góry brzuszkiem. Chociaż tak nie do końca, bo właściwie, to jeszcze jakby troszkę na boczku, a tylko troszkę brzuszkiem. Rybka wydała nam się ulubienicą taty, więc panika jaka wybuchła jest trudna do opisania. Złotą rybkę odłowiliśmy do oddzielnego pojemniczka i rozpoczęła się burza mózgów. Pomysłów nigdy nam nie brakowało :D
Pierwsze podjęte próby ograniczyły się do prostowania „kroków” rybki za pomocą narzędzi najprostszych czyli rąk. Rybka stawiana do pionu chwilkę jakby prosto płynęła, ale już za moment chyliła się ku upadkowi. Jak po którejś z kolei próbie już nie dała rady utrzymać pionu nawet przez krótką chwilkę tylko od razu fajt na plecki. Sięgnęliśmy po rozwiązania ostateczne.
W domu od niepamiętnych czasów znajdowała się taka niewielka prądnica na korbkę. Kręcisz korbką i masz prąd. Mocno kręcisz – masz większy prąd. Rybka została więc umieszczona w maleńkim pojemniku z niewielką ilością wody (która ,jak wszystkim wiadomo, prąd przewodzi). Brat trzymał końce przewodów w wodzie, a ja miałam kręcić korbką. Tylko mocno - upominał mnie – żeby silny impuls dostała.
Co tam, brat starszy był, więc i mądrzejszy – uznałam. Zakręciłam korbką i złota rybka wykonała kilka podrygów. wrzucona do słoika nawet chwilę pływała. Ale później na stałe objęła styl grzbietowy.
Za mały impuls, autorytatywnie stwierdził mój brat, mogłaś mocniej kręcić. Wina pozostała jakby po mojej stronie, a rybka wylądowała tam gdzie zawsze lądowały rybki jak odechciało im się pływać. Od tego czasu mieliśmy jeszcze sporo innych zwierząt, ale już nigdy nie podejmowaliśmy się działań reanimacyjnych.
A prądnica jest w naszym domu po dziś dzień. Na szczęście nie mamy rybek, a narzędzie tortur jest skutecznie ukryte.

poniedziałek, 30 marca 2009

Palma mi odbiła :D




Udziały w różnego rodzaju konkursach i zajęciach dodatkowych były zawsze obecne w moim życiu jako element gratisowy dorzucony do dzieci. I o ile syn poprzestał na tym jedynym incydencie „konkursowym”, a później ograniczał się jedynie do prac plastycznych, zadanych „dzisiaj na ostatniej lekcji”, o tyle jego siostra poszła na całość. Już w pierwszej klasie szkoły podstawowej wyszedł z niej „diabeł”.
Okrzepnąwszy nieco w zupełnie nowym otoczeniu, zaskakiwała mnie co chwila stwierdzeniami w stylu. Mamusiu, na jutro potrzebuję ciasteczek na kiermasz, pani kazała. (podpierała się niezmiennie tym samym stwierdzeniem, a mnie się wydawało, że ta pani zamieszkała pod naszym dachem i będzie już zawsze nam mówiła co mamy robić). Jak to kazała? – zadziwiłam się uprzejmie. – No kazała – oświadczało dziecię – zapytała, która mama może upiec coś na kiermasz ciast świątecznych, to powiedziałam, że moja piecze pyszne ciasteczka.
Ciasteczka w naszym domu były zastrzeżone na święta z kilku powodów. Po pierwsze były strasznie pracochłonne, bo wypiekało całą górę. Po drugie, dzieci lubiły siadać i malować je kolorowymi lukrami, co powodowało spięcia okropne. Bo choć każdy mógł wyrazić swoje odczucia artystyczne, każdy też miał ambicję, żeby pouczać rodzeństwo w tych kwestiach. A po trzecie produkt pojawiający się w domu sporadycznie miał większe wzięcie.
Ciasteczka musiały powstać, bo córka – choć asertywna w szkole, w domu rozklejała się w każdym możliwym momencie i cały dzień mi zajmowało sklejanie jej do kupy.
Przeżyłam jeszcze sporo takich akcji – Mamo pani chce wiosny (na dostarczonym mi żółtym kawałku brystolu, miała powstać wiosna). Ja nie mam materiałów jęknęłam – Ale mamusiu, pani dała materiały. Zajrzałam do torby przyniesionej ze szkoły i moje załamanie się pogłębiło, w torbie znalazłam kilka marnych kawałków bibuły oraz kartonowe makaroniki w kolorach zgoła nie wiosennych (chyba, że bierze się pod uwagę psie pozimowe pozostałości). Wiosna też była. A później przez całe lata wbijałam mojej trójce do głów, że nie może być na ostatnią chwilę i ja zasadniczo to jestem od wspierania, a nie od robienia za nich.
Chyba zrozumieli, bo teraz oni uczestniczą w moich zajęciach wspierając mnie działaniem i słowem.
Efekt jest taki, że w tym roku ja stanęłam do konkursy palmy wielkanocnej, a młodzież w konkursie na pisankę.
Obie prace – nie bez dumy i zadowolenia pokazuję.

sobota, 28 marca 2009

Historia kurzej dupki

Jak słusznie zauważyła moja przyjaciółka kurza dupka ma kolejne wcielenie. Zainspirowana gwałtownie zbliżającymi się świętami wielkiej nocy 2008, cały swój zapał skierowałam właśnie w tę stronę. Na kartach powstawały różne rysunki baranków, kurczaczków, skorupkokurczaczków i wreszcie pojawiła się kurza dupka. Jako szkic pewnie gdzieś by zaginęła, ale postanowiłam przerobić ją na wersję bardziej nowoczesną - plik "walający" się po moim komputerze. Jednak to nie koniec prac nad nią, bo w ostatecznej wersji ma zostać urzeczywistniona, namacalna i trójwymiarowa. Jeśli kiedyś do tego dojdzie znajdzie swoje miejsce na tej stronie, a chwilowo musimy pozostać przy plaskatym wizerunku kurzej dupki zapowiadajacej nadchodzące święta.

piątek, 27 marca 2009

Zbliżają się święta i nowe wyzwania


Tak to wyglądało w ubiegłym roku
















Trochę historii

Zgodnie z obietnicą złożoną synowi i przyjaciółce staram się uzupełnić stronkę. A że w niezbyt odległej perspektywie mamy święta wielkanocne zaczynam od kurczako-jajka, które powędrowało do przesympatycznej dziewczyny. Mam nadzieję, że za każdym razem kurojaj przypomina jej o naszej rodzince.
Przy okazji robótek związanych ze świętami przypomniałam sobie jak syn zorganizował mi pewnego roku (a było to już baardzo dawno temu) zajęcie dodatkowe. Wieczór już był raczej taki późnawy, dziecię z uporem maniaka wyłaziło z łóżka wyraźnie dręczone jakąś myślą, którą wydusiło z siebie po długich namowach. Mamo – oświadczyło dumnie – zapisałem się na konkurs wielkanocny.
- Super. Pomyślałam sobie, ale zaraz moją duszę zaczął targać jakiś podejrzanie silny niepokój. Podjęłam więc dyskusję, aby wydobyć z syna tzw. konkrety.
Dziecko było już w tym momencie na skraju załamania nerwowego i opowiedziało, że praca ma być zrobiona techniką wyklejanych kuleczek bibułowych, ma mieć wymiar A3 i ma być na – JUTRO!!!
Noc była długa, palce wszystkich dorosłych obecnych członków rodziny ciężko pracowały przez całą noc, aby rano mienić się wszystkimi barwami tęczy. A kurczak wyszedł nam jak żywy. Jeszcze tylko raz dałam się wpuścić w taką imprezę – ładnych kilka lat później – przez inne dziecko (choć technika była ta sama).

czwartek, 26 marca 2009

Anioł zamieszkał u mojej kuzyneczki :D




Zrobiłam figurkę anioła, a później przyozdobiłam go techniką serwetkową. Moja Kuzyneczka jak tylko go ujrzała, natychmiast postanowiła przygarnąć. No i pojechał anioł zamieszkać z innymi aniołami

Troszkę lata w zimową wiosnę

Posted by Picasa