Udziały w różnego rodzaju konkursach i zajęciach dodatkowych były zawsze obecne w moim życiu jako element gratisowy dorzucony do dzieci. I o ile syn poprzestał na tym jedynym incydencie „konkursowym”, a później ograniczał się jedynie do prac plastycznych, zadanych „dzisiaj na ostatniej lekcji”, o tyle jego siostra poszła na całość. Już w pierwszej klasie szkoły podstawowej wyszedł z niej „diabeł”.
Okrzepnąwszy nieco w zupełnie nowym otoczeniu, zaskakiwała mnie co chwila stwierdzeniami w stylu. Mamusiu, na jutro potrzebuję ciasteczek na kiermasz, pani kazała. (podpierała się niezmiennie tym samym stwierdzeniem, a mnie się wydawało, że ta pani zamieszkała pod naszym dachem i będzie już zawsze nam mówiła co mamy robić). Jak to kazała? – zadziwiłam się uprzejmie. – No kazała – oświadczało dziecię – zapytała, która mama może upiec coś na kiermasz ciast świątecznych, to powiedziałam, że moja piecze pyszne ciasteczka.
Ciasteczka w naszym domu były zastrzeżone na święta z kilku powodów. Po pierwsze były strasznie pracochłonne, bo wypiekało całą górę. Po drugie, dzieci lubiły siadać i malować je kolorowymi lukrami, co powodowało spięcia okropne. Bo choć każdy mógł wyrazić swoje odczucia artystyczne, każdy też miał ambicję, żeby pouczać rodzeństwo w tych kwestiach. A po trzecie produkt pojawiający się w domu sporadycznie miał większe wzięcie.
Ciasteczka musiały powstać, bo córka – choć asertywna w szkole, w domu rozklejała się w każdym możliwym momencie i cały dzień mi zajmowało sklejanie jej do kupy.
Przeżyłam jeszcze sporo takich akcji – Mamo pani chce wiosny (na dostarczonym mi żółtym kawałku brystolu, miała powstać wiosna). Ja nie mam materiałów jęknęłam – Ale mamusiu, pani dała materiały. Zajrzałam do torby przyniesionej ze szkoły i moje załamanie się pogłębiło, w torbie znalazłam kilka marnych kawałków bibuły oraz kartonowe makaroniki w kolorach zgoła nie wiosennych (chyba, że bierze się pod uwagę psie pozimowe pozostałości). Wiosna też była. A później przez całe lata wbijałam mojej trójce do głów, że nie może być na ostatnią chwilę i ja zasadniczo to jestem od wspierania, a nie od robienia za nich.
Chyba zrozumieli, bo teraz oni uczestniczą w moich zajęciach wspierając mnie działaniem i słowem.
Efekt jest taki, że w tym roku ja stanęłam do konkursy palmy wielkanocnej, a młodzież w konkursie na pisankę.
Obie prace – nie bez dumy i zadowolenia pokazuję.
Okrzepnąwszy nieco w zupełnie nowym otoczeniu, zaskakiwała mnie co chwila stwierdzeniami w stylu. Mamusiu, na jutro potrzebuję ciasteczek na kiermasz, pani kazała. (podpierała się niezmiennie tym samym stwierdzeniem, a mnie się wydawało, że ta pani zamieszkała pod naszym dachem i będzie już zawsze nam mówiła co mamy robić). Jak to kazała? – zadziwiłam się uprzejmie. – No kazała – oświadczało dziecię – zapytała, która mama może upiec coś na kiermasz ciast świątecznych, to powiedziałam, że moja piecze pyszne ciasteczka.
Ciasteczka w naszym domu były zastrzeżone na święta z kilku powodów. Po pierwsze były strasznie pracochłonne, bo wypiekało całą górę. Po drugie, dzieci lubiły siadać i malować je kolorowymi lukrami, co powodowało spięcia okropne. Bo choć każdy mógł wyrazić swoje odczucia artystyczne, każdy też miał ambicję, żeby pouczać rodzeństwo w tych kwestiach. A po trzecie produkt pojawiający się w domu sporadycznie miał większe wzięcie.
Ciasteczka musiały powstać, bo córka – choć asertywna w szkole, w domu rozklejała się w każdym możliwym momencie i cały dzień mi zajmowało sklejanie jej do kupy.
Przeżyłam jeszcze sporo takich akcji – Mamo pani chce wiosny (na dostarczonym mi żółtym kawałku brystolu, miała powstać wiosna). Ja nie mam materiałów jęknęłam – Ale mamusiu, pani dała materiały. Zajrzałam do torby przyniesionej ze szkoły i moje załamanie się pogłębiło, w torbie znalazłam kilka marnych kawałków bibuły oraz kartonowe makaroniki w kolorach zgoła nie wiosennych (chyba, że bierze się pod uwagę psie pozimowe pozostałości). Wiosna też była. A później przez całe lata wbijałam mojej trójce do głów, że nie może być na ostatnią chwilę i ja zasadniczo to jestem od wspierania, a nie od robienia za nich.
Chyba zrozumieli, bo teraz oni uczestniczą w moich zajęciach wspierając mnie działaniem i słowem.
Efekt jest taki, że w tym roku ja stanęłam do konkursy palmy wielkanocnej, a młodzież w konkursie na pisankę.
Obie prace – nie bez dumy i zadowolenia pokazuję.