poniedziałek, 14 lutego 2011

Splątana


Ponieważ czułam się ostatnio nieco splątana, to supełki frywolitkowe wcale, a wcale mi nie szły. W kącie leżą i czekają na moje lepsze nastroje. Wyszłam nieco z nory żeby dać naturze szansę. Natura i owszem wykorzystała i pięknem i urodą się podzieliła. Może jeszcze nieśmiałą i nieco przydymioną szarością zimy, ale to już zawsze coś. Zresztą koleżanki ciekawe były co też w takim ogrodzie na początku lutego można znaleźć i zaskoczone były moimi odkryciami. Za to o spustoszeniu jakie sieje u mnie kret, to ja nawet nie wspomnę, bo zaraz widzę mojego małżonka jak „krwią podbiega” ilekroć na trawnik spojrzy. A w ramach, chyba umartwiania się, ogląda regularnie Maję w ogrodzie, gdzie te świerzopy i dzięcieliny, podgrzewane podjazdy i szalejący ogrodnicy.
Kiedyś to i ja oglądałam, bo ciekawe rzeczy mówili i do takich ogrodów hobbystycznych trafiali, ale teraz te fontanny marmurowe, wodotryski sterowane komputerem i samokoszące się trawniki zupełnie do mnie nie przemawiają.
Ogródek, to miejsce wielkich wyzwań i małych codziennych radości, a nie galeria kto ma więcej. Znaczy może być, że kto ma więcej do zrobienia.
Plany na ten rok mamy imponujące, tylko zastanawiam się co na to nasze kręgosłupy i inne zębem czasu nadwątlone części ciała. Póki co, jak nie snuję na czółenkach i szydełkach, to snuję plany.
I tak na pierwszy ogień ma pójść karmnik dla ptaków. Wiem wiem, czas jakby nie ten, ale jak do jesieni znów odłożę, to ptaszyny już nie będą miały stołówki, obecna chyli się mocno ku upadkowi, a przyszła jest już prawie gotowa. Zostaje jeszcze dach z wikliny utkać i będzie jak znalazł.

środa, 2 lutego 2011

Wierzcie mi - mówię Paszkot i nikogo nie obrażam

Tak tak. Paszkot to ptak i mogę spokojnie powiedzieć, że do niedawna naza tego ptaka nie obiła mi się o uszy ani jeden jedyny raz. Jak żyję - nie słyszałam. A troszkę już jednak żyję.
A Paszkot wspomniany tak właśnie wygląda i apetycik ma niezły.

To nikogo nie dziwi

Zima jest to jest zimno, i śniegu po pas i ptaki głodne. Dokarmiamy. A jakże! Do stołówki przylatują sikorki, mazurki, kosy i sójki

Chyba wreszcie rozrusznik zadziałał

Jakoś tak się złożyło, że przestałam w pewnym momencie działać. Znaczy niby troszkę, jakby tak, ale o takim prawdziwym działaniu to nie było mowy. Formy przetrwalnicze, zastrzyki, tabletki i inne takie tam. Efekt - brak działania.
Ale pojawiły się czółenka ze wszystkimi swoimi pętelkami, łezkami i pikotkami i jakby coś drgnęło.
Zakończyłam działania przy kolczykach dla średniej, wyjęczała jeszcze wisiorek. - A zrobisz mi wisiorek z tego niezamkniętego kwiatka?
Kwiatek faktycznie nie był zamknięty, bo dopiero się uczę i ktoś mi przerwał w połowie drogi i najnormalniej w świecie zapomniałam kwiatka zamknąć. - A co tam - pomyślałam sobie sięgając po pudełko z odpadkami do biżuterii. Zrobiłam kolce to może być i wisiorek. Tym samy zamknęłam temat zapowiedzianych kolczyków z bonusem, a i bransoletkę dla mamy udało mi się skończyć. Zdjęć nie mam, więc nie zamieszczę. Zamieszczę jak będę miała. Bo wygląda na to, że jednak będzie mi się chciało. Chciałoby się jeszcze troszkę słońca. A ponieważ to zupełnie niezależne od chciejstwa to zostanie na półeczce z marzeniami.
Póki co, stawiam czoła dwóm nastolatkom, które z ferii zimowych korzystają i nie wiedzieć czemu korzystają z nich głównie w mojej sypialni i to akurat w tym momencie, kiedy ja chcę z niej korzystać żeby cokolwiek podziałać. Moja postanowienie jednak jest tak silne, że jednak coś tam postaram się zrobić. Na drugi ogień idzie nauka wplatania we frywolitki koralików. Wszyscy piszą, że to takie proste, a ja jakoś nie mam śmiałości się za to zabrać. Ja pomijam już fakt, że jakoś tak ubogość koralików w składzie moich rzeczy przedziwnych też stanowi jakąś przeszkodę. Bardziej to bariera psychologiczna, ale jak ją przekroczę, to powstrzyma mnie tylko koniec nitki.