środa, 2 lutego 2011

Chyba wreszcie rozrusznik zadziałał

Jakoś tak się złożyło, że przestałam w pewnym momencie działać. Znaczy niby troszkę, jakby tak, ale o takim prawdziwym działaniu to nie było mowy. Formy przetrwalnicze, zastrzyki, tabletki i inne takie tam. Efekt - brak działania.
Ale pojawiły się czółenka ze wszystkimi swoimi pętelkami, łezkami i pikotkami i jakby coś drgnęło.
Zakończyłam działania przy kolczykach dla średniej, wyjęczała jeszcze wisiorek. - A zrobisz mi wisiorek z tego niezamkniętego kwiatka?
Kwiatek faktycznie nie był zamknięty, bo dopiero się uczę i ktoś mi przerwał w połowie drogi i najnormalniej w świecie zapomniałam kwiatka zamknąć. - A co tam - pomyślałam sobie sięgając po pudełko z odpadkami do biżuterii. Zrobiłam kolce to może być i wisiorek. Tym samy zamknęłam temat zapowiedzianych kolczyków z bonusem, a i bransoletkę dla mamy udało mi się skończyć. Zdjęć nie mam, więc nie zamieszczę. Zamieszczę jak będę miała. Bo wygląda na to, że jednak będzie mi się chciało. Chciałoby się jeszcze troszkę słońca. A ponieważ to zupełnie niezależne od chciejstwa to zostanie na półeczce z marzeniami.
Póki co, stawiam czoła dwóm nastolatkom, które z ferii zimowych korzystają i nie wiedzieć czemu korzystają z nich głównie w mojej sypialni i to akurat w tym momencie, kiedy ja chcę z niej korzystać żeby cokolwiek podziałać. Moja postanowienie jednak jest tak silne, że jednak coś tam postaram się zrobić. Na drugi ogień idzie nauka wplatania we frywolitki koralików. Wszyscy piszą, że to takie proste, a ja jakoś nie mam śmiałości się za to zabrać. Ja pomijam już fakt, że jakoś tak ubogość koralików w składzie moich rzeczy przedziwnych też stanowi jakąś przeszkodę. Bardziej to bariera psychologiczna, ale jak ją przekroczę, to powstrzyma mnie tylko koniec nitki.

Brak komentarzy: