czwartek, 21 maja 2009

Poznajemy świat

No to wysłałam moje średnie dziecię na dwudniową integrację klasową. Nad jezioro pojechali, miejmy nadzieję, że w okolicy chociaż jakieś niezdrowe żarcie sprzedają, bo wszystko wskazuje na to, że pogoda nie będzie dla nich zbyt łaskawa, deszcz na zmianę z deszczem i ... komarami. Kiedyś spędziłam takie wczasy z rodzicami. Nad morze wyjść się nie dało, bo wiatr urywał głowę, a deszcz i niskie temperatury skutecznie zniechęcały do spacerów. Siedzieliśmy więc we czwórkę (moi rodzice, ja i mój brat) w pokoiku wielkości schowka na miotły i graliśmy w oczko i to na pieniądze, bo i tak nie było ich gdzie wydać. Za to moje najmniejsze jedzie jutro do zoo. Moja wycieczka szkolna do zoo skończyła się oglądaniem słonia z przypadłościami skórnymi, zamkniętych na głucho bud z popcornem (w tych czasach tylko w zoo można go było nabyć) oraz awanturą jaką zrobiły pawiany, które uwolniły się z wybiegu i szarpiąc za ciuchy zeschizowane dzieci, wydzierały im z rąk lizaki koguciki, jedyną atrakcję tego dnia.

Liczę, że te ich wyprawy będą miały tylko takie przypadłości, bo inaczej nie ręczę za siebie.

Dzień życzliwości

- Właściwie niepotrzebnie brałam parasolkę – stwierdziłam po raz dziesiąty obijając się w aucie o tego grzmota.
- Może lubisz – przyczepił się mój ślubny.
- Aaa, już sobie przypomniałam. Zabrałam ją po to, żeby w razie czego mieć Ciebie czym zdzielić.
- Mnie? A za co?
- Za co, za co – wkurzyłam się lekko – Nigdy nie zrobiłeś nic bezinteresownie?
Ale pomyślałam sobie, że właściwie dzisiaj nie miałabym za co, wstał już po pierwszym budzeniu, nie był zaczepno-obronny, nie klął na innych użytkowników drogi i nawet na czas się wybraliśmy. Wychodzi na to, że jednak bezinteresownie. :D