wtorek, 2 czerwca 2009

Grzeszki

Brzdęk, brzdęk, dzyń, dzyń. Stoimy pod gabinetem matematycznym i czekamy na naszego oryginalnego profesora. To brzdękanie i dzyńdzolenie, to najlepszy sygnał, że się zbliża ciągnąc po tralkach metalową sztabką przytwierdzoną do kluczy od gabinetu. Ekipa „najpilniejszych” uczniów już tupie przy samych drzwiach żeby wygrać najważniejszy wyścig dnia. To gąbkowy bieg. Najlepsza metoda na uniknięcie odpowiedzi przy tablicy. Szczęśliwy posiadacz gąbki przez calutkie 45 minut lekcji chadzał w tę i we w tę , płucząc dokładnie sto razy gąbeczkę i wycierając tablicę, zgodnie z instrukcją otrzymaną w pierwszych dniach nauki od nauczyciela. Z góóry na dóół i tak raz za razem. Pamiętam jak pewnego dnia, nasz kochany matematyk postanowił zmienić niespodziewanie model działania. Wyścig się odbył, zwycięzca pokazał całej klasie swoją zdobycz i zrobił nawet jeden kurs do łazienki. Jakież zdziwienie złapało młodziana, jak powróciwszy natknął się na totalną ciszę w klasie i czujne spojrzenia wlepione właśnie w niego.
- Ponieważ zgłosiłeś się do odpowiedzi, to cierpliwie wszyscy czekaliśmy – Błogi uśmiech na twarzy Psora i ekspresowy wytrzeszcz u ochotnika. Marnie się to dla niego skończyło. A my przeprowadziliśmy wnikliwe dochodzenie, które wykazało, że była to sytuacja precedensowa. I jak wynikało z wypowiedzi starszych uczniów świadczyła o niesamowitej sympatii jaką nas obdarzył matematyk.
Sympatia owa przekładała się na super marne wyniki w nauce jego przedmiotu, ale jak ktoś chce, to może to zinterpretować w sposób następujący – my też Jego bardzo lubiliśmy. Bo on chciał nas bardzo nauczyć, a my robiliśmy wszystko żeby się temu procesowi przeciwstawić.
Generalnie byliśmy klasą uwielbiającą tworzyć nowe trendy w szkole. Pierwsza klasa, pierwsza lekcja fizyki i komunikat Gruchy. – Na następnej lekcji dowiemy się czego nauczyliście się w waszych szkołach – Blady strach padł na wszystkich. Jak to sprawdzimy? Jak to? Z fizyki? I, choć trudno w to uwierzyć, zebraliśmy się przed TĄ lekcją fizyki, i w takim ekspresowym tempie podjęliśmy decyzję (było już widać na schodach charakterystyczną sylwetkę Gruchy) o tłumnym opuszczeniu lekcji. Jedna, jedyna osoba nie dała się przekonać o słuszności tej decyzji i została. Grucha sprawdzian, przeprowadził. Wyniki ogłosił na kolejnej lekcji i nie komentował wcale tego zdarzenia. Poczekał cierpliwie do rady pedagogicznej i wywrzeszczał się ponoć do innych nauczycieli, że pierwszy raz w jego karierze miało miejsce takie zdarzenie. Padały jakieś stwierdzenia o nadchodzących stadami kłopotach wychowawczych i jeszcze gorsze wieszczenia, bo o ile mnie pamięć nie myli, do czasu tej rady mieliśmy już na koncie dużo więcej przewinień. A później – nie wiedzieć czemu – zaczęło wśród nauczycieli krążyć przekonanie, że mam w tym swój udział.
Matematyk coś koło trzeciej klasy wygłosił słynny tekst, że w tej klasie „coś jakby drgnęło” i nie wiem czy chodziło jemu o postępy w nauce, czy może o coraz śmielsze poczynania tu i ówdzie?

Brak komentarzy: