Jakąś awersję mam do wywiadówek, zawsze miałam jako uczennica i jako rodzic też mam. W żadnym kontekście mi się nie podobają. Pewnie, że wysłuchać można – szczególnie jak dzieci należą do gatunku „potworus domus”, a nie „potworus notoricus tragicus”. Niemniej jednak zawsze wezwanie na zebranie wzbudza we mnie wewnętrzny sprzeciw. I tego się będę trzymać. Kiedyś przeszłam załamanie nerwowe jak siedząc na wywiadówce zaczęłam liczyć ileż to jeszcze lat będę zmuszona na te spotkania chadzać – wyszło mi wtedy, że już chyba do końca życia. Wczoraj poprosiłam moje najstarsze dziecko, żeby mnie wyręczyło. Usłyszałam, że on nie będzie chodził na zebrania do moich dzieci. Wkurzyłam sie lekko i odrzekłam, że jak tak to ja do jego dzieci też chodzić nie będę (pomna oczywiście tego, że niejednokrotnie prosiłam swoją mamę, żeby poszła ze mną, bo żaba nie jestem i się nie rozerwę). Może on będzie miał milusiego jedynaka, który będzie sprawiam mnóstwo problemów wychowawczych. Z obserwacji wiem, że właśnie rodzice takich dzieci czują się zwolnieni z obowiązku chodzenia na zebrania do szkoły.
A swoją drogą, tym razem fajnie było. Gimnazjaliści deklamowali (straszna ilość dzieciaków ma wady wymowy i zrozumieć nic nie można było), młodsza młodzież śpiewała, a małe dzieciaczki pląsały wdzięcznie i z zaangażowaniem po scenie, a wszystko to przy akompaniamencie rozwrzeszczanych niemowlaków. Bo to dzień mamy tak uczczony został i łezka w oku się zakręciła. Dzięki Wam moje potworusy domusy.
A swoją drogą, tym razem fajnie było. Gimnazjaliści deklamowali (straszna ilość dzieciaków ma wady wymowy i zrozumieć nic nie można było), młodsza młodzież śpiewała, a małe dzieciaczki pląsały wdzięcznie i z zaangażowaniem po scenie, a wszystko to przy akompaniamencie rozwrzeszczanych niemowlaków. Bo to dzień mamy tak uczczony został i łezka w oku się zakręciła. Dzięki Wam moje potworusy domusy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz