wtorek, 21 kwietnia 2009

Strzyżenie owiec


Mamo, czego Ty nie robiłaś w życiu? – takie pytanie padało niejednokrotnie z ust moich dzieci. – No właściwie, to sportów ekstremalnych nie uprawiałam, to pewne, a resztę, albo robiłam, albo będę robiła.
Mój wstrętny charakter zawsze zmusi mnie do podjęcia każdego wyzwania. Któregoś dnia namawiałam mamę na skrócenie włosów, ale usłyszałam, że zapuszcza i doszłam do wniosku, że pewnie warkocze będzie wyplatała, ale wczoraj nastąpił akt desperacji i gwałtowne nalegania na skrócenie fryzury. Rad nie rad wzięłam nożyczki i zaczęłam postrzyżyny, mój najstarszy jak to ujrzał, to włączył jęczadło. Noo, mamo. Zobacz jak ja wyglądam taki nieogranięty. I ustawił się w kolejce. Najmłodsza już w ogrodzie na ścieżkach patykiem rysowała jakby ona widziała tył swojej koafiury, a średnia poleciała po pismo młodzieżowe do swojego pokoju, aby objawić mi swoją koncepcję.
Pora niewczesna. Ale co robić?
Mama po postrzyżynach w euforię popadła, bo ma taką lekką głowę. Młody poganiał mnie – Bo on zaraz wyjeżdża!
Pomyślałam sobie, że nie będę wysłuchiwać jaki pomijany w domu jest mój mąż i on jako trzeci wpadł w moje ręce. Wykonane – zapomniane.
Najmłodsza bez mrugnięcia zniosła moje zabiegi, a że fryzurka wymagała sporo pracy, to i potrwało. Pod koniec już zaczęła jęczeć, że strasznie długo, ale wytrwała.
Najgorzej było z ostatnią głową. Ta to ma te porosty. Futro dosłownie – i to strasznie długaśne, niesforne i niezdyscyplinowane jak posiadaczka.
Ponieważ zawsze nosiła włosy długie (żeby nie było od urodzenia można było kity wiązać), stanowiła największy problem. Nie ma to jak walczyć z przyzwyczajeniami. Po pierwsze zamiast zaczesania na dupkę miała powstać nieskoordynowana zupełnie bez jakichkolwiek równych części lekko wzburzona grzywka, a za nią miały się pojawić właściwie półdługie włosy bardzo zdecydowanie pocięte w schody. Obawiając się reakcji podjęłam tylko próbę skrócenia, ale jak doszło do poważnych decyzji nastąpiła blokada poparta całą masą słów, że pewnie nikt nie pozna, że dziwić się będą, że może ona nie potrafi (bo układać trzeba by codziennie), no i ku mojemu zaskoczeniu poszłoo. A za włosami pytanie – troszkę chyba zapóźnione – gdzie się nauczyłaś obcinać włosy?
No to było tak :D
Jako wczesnoszkolne dziecię prowadzana byłam co jakiś czas do fryzjera i otrzymywałam stały wizerunek na „półokrągło”, w pewnym momencie zaprzestano tej praktyki i włosięta rosły sobie i rosły, aż osiągnęły długość słuszną do „tyłka”. Czas jakiś nacieszyłam się taką długością, produkując na własnej głowie rzeczy dziwne i ciekawe zaplatane, podpinane i wiązane. Wtedy pewnie włączył się mój charakterek i podpowiedział, że nożyczki też w domu są. Raz obcięte, były obcinane już często i dłuższe i krótsze i równe i nie i kolorowe i kręcone i jakie tylko sobie można. Chyba tylko marchewkowy kolor wzbudził szalony sprzeciw mojego brata, który do tego momentu zupełnie głosu w sprawie nie zabierał. A później to się już inne głowy pojawiły, mniej lub bardziej chętne do poddawania się zabiegom. Oczywiście, aż do wczoraj kiedy do strzyżenia zgłosiło się na raz pięć głów.

Brak komentarzy: