Wszystkie dzieci uwielbiają małe zwierzaczki, szczególnie jak są puszyste, maleńkie i bezbronne, ale są dzieci lubiące zwierzaczki bez względu na kolor skóry, stan jej owłosienia, przyzwyczajenia, zgryźliwość czy niewielką komunikatywność. Do tej drugiej grupy należy moja najmłodsza. Od pieluchomajtkowego egzemplarza żywiołowo „nawiązywała kontakt” ze wszelkim zwierzyńcem, a że dziecię wykazuje wielkie zacięcie pedagogiczne, każdy stwór miał „tańczyć” tak jak ona zagra. Pamiętam pierwsze zwierzaki w naszym domu, stara papuga należąca jeszcze do mojego syna oraz dwa chomiki, którymi obdarowała mnie koleżanka z pracy. Chomiki stanowiły atrakcję świąt Bożego Narodzenia. Stanęły w pokoju ogólnego użytku na honorowym miejscu na komodzie, za mieszkanie mając akwarium. Najmłodsza, szkrab jeszcze, korzystając z chwil naszej nieuwagi, wlekła pod komodę krzesełko, drapała się na nie i „zabawiała zwierzaki” pokazując im jak silnie działa w naszym mieszkaniu grawitacja. Akwarium przetrwało tylko kilka dni i chomiki zamieszkały w klatkach, wydawać się mogło bezpieczniejszych dla dziecka i dla zwierzola. Ale mała jeszcze długo uczyła się, że nie należy drażnić nawet tak małych stworzeń – do pierwszej krwi, utoczonej jej przez jednego z podrażnionych chomików ze złośliwego „palucha dźgalucha żebrowego”. Już nigdy więcej nie użyła palca do trącania zwierząt po żeberkach. Najmłodsza uwielbiała zawsze wycieczki do lasu, z wielkim zaangażowaniem ganiając po krzorach w poszukiwaniu jaszczurek. Łapała w końcu jakąś i w żaden sposób nie można jej było przekonać, że maleńka jaszczureczka chce do mamusi. Najpierw musiała się nauczyć chodzić... I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miała chodzić na przednich łapach. Działania ratunkowe były zawsze w tym momencie intensyfikowane i jaszczurka odzyskiwała wolność.
Dziecię rosło, wraz z nim miłość do zwierząt, a ilość zdobytej wiedzy doprowadził do momentu, kiedy córka postanowiła wyhodować swojego własnego zwierzaczka.
I w tym miejscu w rolach głównych wystąpi jajko. Jajko wydobyte potajemnie z lodówki, umieszczone w kartonie na starym sweterku i owinięte szalikiem zostało umieszczone pod grzejnikiem w pokoju latorośli. Karton nie wzbudził mojego zainteresowania, gdyż takich pojawiało się mnóstwo i służyły przeważnie do przechowywania zabawek.
Karton sobie tam mieszkał i mieszkał i mieszkał i wzbudzał jakieś dziwne emocje w dziecięcej duszy i nerwowość zachowań gdy się w jego pobliżu znajdowałam. I pewnie mieszkał by tak jeszcze długo, gdyby nie to, że w pewnym momencie przeistoczył się w mokry karton. A że one mokro stwierdziłam w obecności dziecka, to zapytałam, co spowodowało ową mokrość. Usłyszawszy dosyć pokrętną odpowiedź postanowiłam załawić sprawę w innym terminie. Otworzyłam kartonik, i zobaczyłam szalik (dobrze, że nie wywlekłam go zbyt gwałtownie, bo okazało się, że w środku jest jajko, więc sweterek wyciągałam już ostrożnie). Jak się pokazało dziecko, wyjaśniłam sprawę i dowiedziałam się, że celem tych wszystkich zabiegów miał być mały żółciutki kurczaczek, a mokradło związane było z koniecznością zapewnienia stałej wilgotności.
Obśmiałam się w duchu jak norka, ale dziecku wyjaśniłam, że niestety nie da się wyprodukować kurczaczka w ten sposób.
Dobrze, że nie mamy strusi :P
Dziecię rosło, wraz z nim miłość do zwierząt, a ilość zdobytej wiedzy doprowadził do momentu, kiedy córka postanowiła wyhodować swojego własnego zwierzaczka.
I w tym miejscu w rolach głównych wystąpi jajko. Jajko wydobyte potajemnie z lodówki, umieszczone w kartonie na starym sweterku i owinięte szalikiem zostało umieszczone pod grzejnikiem w pokoju latorośli. Karton nie wzbudził mojego zainteresowania, gdyż takich pojawiało się mnóstwo i służyły przeważnie do przechowywania zabawek.
Karton sobie tam mieszkał i mieszkał i mieszkał i wzbudzał jakieś dziwne emocje w dziecięcej duszy i nerwowość zachowań gdy się w jego pobliżu znajdowałam. I pewnie mieszkał by tak jeszcze długo, gdyby nie to, że w pewnym momencie przeistoczył się w mokry karton. A że one mokro stwierdziłam w obecności dziecka, to zapytałam, co spowodowało ową mokrość. Usłyszawszy dosyć pokrętną odpowiedź postanowiłam załawić sprawę w innym terminie. Otworzyłam kartonik, i zobaczyłam szalik (dobrze, że nie wywlekłam go zbyt gwałtownie, bo okazało się, że w środku jest jajko, więc sweterek wyciągałam już ostrożnie). Jak się pokazało dziecko, wyjaśniłam sprawę i dowiedziałam się, że celem tych wszystkich zabiegów miał być mały żółciutki kurczaczek, a mokradło związane było z koniecznością zapewnienia stałej wilgotności.
Obśmiałam się w duchu jak norka, ale dziecku wyjaśniłam, że niestety nie da się wyprodukować kurczaczka w ten sposób.
Dobrze, że nie mamy strusi :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz