W domu zapanował chaos. Nie znoszę chaosu, nie znoszę niekonsekwencji, nie znoszę marudzenia. Stanę na czele organizacji antyterrorystycznej i zaprowadzę w rodzinie porządek. Szeryf znów jest w mieście!
W ferworze walki i natłoku zajęć, których się namnożyło wraz z pojawieniem się wiosny, pojawiły się również kłopoty organizacyjne. Słowo CHCĘ dosłownie rozpleniło się jak jakaś zaraza. Zatem jeśli nie będzie porządku nie będzie chciejstwa. Chociaż na papugę absolutnie się nie zgodzę. Była już papuga w naszym życiu nawet cztery. Jak synuś był mały postanowiliśmy kupić jemu jakiegoś zwierzaczka. Papuga wydawać by się mogło rozwiązanie idealne. Jedna falista i już. Fajna była i nawet sprytna, ale się nudziła i szybko dostała towarzystwo. Towarzystwo z tych bardziej pomysłowych było i szybko obie papugi nauczyły się wychodzić samodzielnie z klatki podczas naszej nieobecności w domu. Kończyło się to poszukiwaniami i odsuwaniem mebli, bo durne ptaki często za nie wpadały. Jednak pewnego razu nie zamknęliśmy okna i jedna się wyprowadziła na dobre. A druga zdechła jak została przekazana pod opiekę babci w czasie naszych wakacyjnych wojaży. Przerażona babcia czem prędzej poleciała do zoologicznego i znów nabyła dwie papugi, żeby wnusiowi smutno nie było. Jedna jakiegoś marnego zdrowia była i szybko nas opuściła, za to druga dręczyła nas jeszcze wiele lat (miała strasznie awanturniczy charakter).
Dwa chomiki (miał być jeden, ale koleżanka miała ich dużo to mi dała dwa) Tuptuś i Stepuś - nie chciały mieszkać razem i dwie dosyć duże klatki pozbawiły nas sporej ilości i tak już ograniczonej przestrzeni życiowej. Jak na chomiki żyły wyjątkowo długo bo trzy i pół oraz cztery lata.
Potem był Hopek – świnek morski. Sympatyczne stworzenie o rozczochranej fryzurce i długaśnej sierści. Już od pierwszych dni okazał się być skarbonką bez dna. W pewnym momencie spędzałam z nim więcej czasu u weta niż z dziećmi w domu. Jak się okazało Hopek został przywleczony ze sklepu z pasożytami, jak się pozbyłam pasożytów, świnek zwichnął sobie żuchwę wieszając się na prętach klatki. Karmiłam gościa strzykawką napełnioną gerberkami (chyba na głowę upadłam). Hopek szczenę wyleczył, ale zapadł na jakąś chorobę typu rakowego i zdechł.
Jeff 1 – czarny kocur, pierwszy zwierzak na nowych śmieciach. Jeszcze my nie mieszkaliśmy, a on już pilnował przebiegu robót remontowych. Piękny był, lekko indywidualny, ale piękny. Trafiony przez jakiegoś nieużytego kierowcę bezmózga tuż przed naszym domem.
Mała – wbrew imieniu – spory kawał psa. Demolantka ogrodu, wieczna uciekinierka, kopacz doskonały (wczoraj rozkopała cementową posadzkę w kojcu i strasznie ją to cieszyło). Nadal żyje.
Jeff 2 szaro-bury koteczek przytulaśny – ulubieniec mojej starszej córki i psa. Kanapowiec nad kanapowcami i leniwiec pospolity. Niestety czasami też wędrowiec. Wędrówki skończyły się również na jezdni.
Fobia – kotka brzydaśna okropnie, o wstrętnym i nieprzystępnym charakterku, chadzająca tylko i wyłącznie swoimi ścieżkami. Niestety zupełnie nieprzyjazna człowiekowi i straszna awanturnica. Ciągle chodzi pogryziona i podrapana. Nawet opatrzyć nie ma jak, bo trzeba by się w zbroję ubierać.
No i Kłopot – kociaczek śliczny, ale strasznie kłopotliwy. Krótko u nas pomieszkał, bo pierwsze wycieczki na podwórko skończyły się zaginięciem Kłopota.
Każdy przypadek zwierza zamieszkującego z nami i kończący się zejściem lub odejściem, był opłakiwany zbiorowo, a później jeszcze długo indywidualnie. Nie będzie więc żadnych więcej stworzeń w naszym domu i już. Nie pomagają logiczne argumenty, zostanie wprowadzony stan wyjątkowy.
W ferworze walki i natłoku zajęć, których się namnożyło wraz z pojawieniem się wiosny, pojawiły się również kłopoty organizacyjne. Słowo CHCĘ dosłownie rozpleniło się jak jakaś zaraza. Zatem jeśli nie będzie porządku nie będzie chciejstwa. Chociaż na papugę absolutnie się nie zgodzę. Była już papuga w naszym życiu nawet cztery. Jak synuś był mały postanowiliśmy kupić jemu jakiegoś zwierzaczka. Papuga wydawać by się mogło rozwiązanie idealne. Jedna falista i już. Fajna była i nawet sprytna, ale się nudziła i szybko dostała towarzystwo. Towarzystwo z tych bardziej pomysłowych było i szybko obie papugi nauczyły się wychodzić samodzielnie z klatki podczas naszej nieobecności w domu. Kończyło się to poszukiwaniami i odsuwaniem mebli, bo durne ptaki często za nie wpadały. Jednak pewnego razu nie zamknęliśmy okna i jedna się wyprowadziła na dobre. A druga zdechła jak została przekazana pod opiekę babci w czasie naszych wakacyjnych wojaży. Przerażona babcia czem prędzej poleciała do zoologicznego i znów nabyła dwie papugi, żeby wnusiowi smutno nie było. Jedna jakiegoś marnego zdrowia była i szybko nas opuściła, za to druga dręczyła nas jeszcze wiele lat (miała strasznie awanturniczy charakter).
Dwa chomiki (miał być jeden, ale koleżanka miała ich dużo to mi dała dwa) Tuptuś i Stepuś - nie chciały mieszkać razem i dwie dosyć duże klatki pozbawiły nas sporej ilości i tak już ograniczonej przestrzeni życiowej. Jak na chomiki żyły wyjątkowo długo bo trzy i pół oraz cztery lata.
Potem był Hopek – świnek morski. Sympatyczne stworzenie o rozczochranej fryzurce i długaśnej sierści. Już od pierwszych dni okazał się być skarbonką bez dna. W pewnym momencie spędzałam z nim więcej czasu u weta niż z dziećmi w domu. Jak się okazało Hopek został przywleczony ze sklepu z pasożytami, jak się pozbyłam pasożytów, świnek zwichnął sobie żuchwę wieszając się na prętach klatki. Karmiłam gościa strzykawką napełnioną gerberkami (chyba na głowę upadłam). Hopek szczenę wyleczył, ale zapadł na jakąś chorobę typu rakowego i zdechł.
Jeff 1 – czarny kocur, pierwszy zwierzak na nowych śmieciach. Jeszcze my nie mieszkaliśmy, a on już pilnował przebiegu robót remontowych. Piękny był, lekko indywidualny, ale piękny. Trafiony przez jakiegoś nieużytego kierowcę bezmózga tuż przed naszym domem.
Mała – wbrew imieniu – spory kawał psa. Demolantka ogrodu, wieczna uciekinierka, kopacz doskonały (wczoraj rozkopała cementową posadzkę w kojcu i strasznie ją to cieszyło). Nadal żyje.
Jeff 2 szaro-bury koteczek przytulaśny – ulubieniec mojej starszej córki i psa. Kanapowiec nad kanapowcami i leniwiec pospolity. Niestety czasami też wędrowiec. Wędrówki skończyły się również na jezdni.
Fobia – kotka brzydaśna okropnie, o wstrętnym i nieprzystępnym charakterku, chadzająca tylko i wyłącznie swoimi ścieżkami. Niestety zupełnie nieprzyjazna człowiekowi i straszna awanturnica. Ciągle chodzi pogryziona i podrapana. Nawet opatrzyć nie ma jak, bo trzeba by się w zbroję ubierać.
No i Kłopot – kociaczek śliczny, ale strasznie kłopotliwy. Krótko u nas pomieszkał, bo pierwsze wycieczki na podwórko skończyły się zaginięciem Kłopota.
Każdy przypadek zwierza zamieszkującego z nami i kończący się zejściem lub odejściem, był opłakiwany zbiorowo, a później jeszcze długo indywidualnie. Nie będzie więc żadnych więcej stworzeń w naszym domu i już. Nie pomagają logiczne argumenty, zostanie wprowadzony stan wyjątkowy.
4 komentarze:
Ależ nikt nie mówi przecież o nowym zwierzęciu w domu, ja Wam tylko Bambetla przywiozę! :D
Bambetlowi mówię zdecydowane nie!
Bambetlowi powiesz to prosto w oczy... :P
pierwej powybijam oczy ofiarodawcy i uszy też pourywam i i ...
Prześlij komentarz