piątek, 26 lutego 2010

Jak zjeść frustrację




Odkąd pamiętam to wszelkie problemy rozwiązywałam (koncepcyjnie) działając w kuchni, albo wykonując różne czynności twórcze lub mniej twórcze (generalne porządki w środku tygodnia się chyba nie zaliczają do twórczych). Tak mnie trzyma do dziś. To znaczy, że jak jest źle, to w domu pojawiają się jakieś straszne ilości ciast, albo potraw wszelakich, a jak nie mam siły na działania kulinarne, to chociaż podziergolę troszkę. Z jednej strony to może dziwne, ale myślę, że lepsze to niż zajadanie problemów, przesypianie ich, albo popadanie w nałogi wszelakie.
Tak więc – frustracje wynocha i do dzieła.
Dzieci już się do kupy zdrowotnie pozbierały, śnieg za oknem już prawie nie występuje. Roślinki chcą już ku słońcu podążać. Czas abym i ja ku słońcu.
Wczoraj co prawda dostałam poradę, aby od zachodu szczęścia wypatrywać, a to jakoś tak mało ze słońcem się zgrywa, ale co mi tam niech będzie i wschód i zachód.

poniedziałek, 22 lutego 2010

To niesprawiedliwe jest

A co? Co takie niesprawiedliwe jest?
Jak człowiek sobie chwileczkę pochoruje, natychmiast pojawiają się one. Dzieci znaczy się. Dzieci też się przyłączają ochoczo do chorowania i efekt jest taki, że zamiast oddawać się zabiegom leczącym ciało i umysł. Ciało powinno spoczywać na wygodnych piernatach, a umysł oddawać się jakimś z dawna oczekiwanym rozrywkom, na które w normalnych (roboczo-zajęciowych dniach) nie ma czasu. To nie. Bo po co? Jeszcze by się zdarzyło, że wyzdrowieję sobie. Albo co?!
Zamiennie mam obłęd w oczach i wędrówki od pokoju do pokoju. Od chorego do chorego, podtrzymując własne obolałe trzewia zastanawiam się, kiedy oni wszyscy by chorowali gdybym ja była zdrowa jak wół.
No taak! Ja jeszcze urlop mam. To też czas doskonały!
Jednakowoż protestuję! Stanowczo i wyraźnie protestuję. Chcę wiosnę powitać z uśmiechem na ustach i chociaż z odrobiną środków finansowych, które ze spokojem sumienia mogłabym przeznaczyć na działania ogrodnicze albo nie ogrodnicze (a które obecnie z uporem maniaka pozostawiam w aptekach).
Takie zmieniacze bardziej. Ładnie żeby było i zabawnie. A nie tak wkurzająco i szaro.
Właśnie dzisiaj jak wreszcie udało mi się najstarsze dziecię na zajęcia wysłać, to wróciło po kilku godzinach z niemożności wykonywania ruchów gwałtownych, a schylaczo-okręcających wcale. Zabawne to było przez chwilę. Podkreślam - tylko przez chwilę. Aż do momentu, w którym okazało się, że dziecię one pochylić się nie może do talerza z jadłem. Zbudowałam więc piramidkę, aby paszczęką do talerza sięgnąć jednak dał radę, bo gotów był zejść z głodu. Nakarmione do lekarza wysłałam i czekam na efekty.
A na razie w ramach odreagowywania idę kończyć serwetkę. :P